Łza za zmarłymi wyparowuje, kwiat na grobie więdnie, modlitwa natomiast dociera do serca Najwyższego.
św. Augustyn
![]() |
Czyściec na
miniaturze ze
Złotej legendy w zbiorach
Biblioteki Uniwersytetu
w Heidelbergu
|
Siódmego października 1604 r., hrabia Albert Maglioni, słuchacz uniwersytetu w Padwie, siedział w swoim pokoju nad książkami, gdy szósta godzina na wieży Kapucynów wybiła. Zmrok zapadł, zaświecił więc sobie lampę i pilnie się uczył, bo roczne egzaminy się zbliżały, a przyrzekł matce, że zda je bardzo dobrze.
Wtem nagle przypomina sobie, że dziś ma się odbyć uczta u przyjaciela jego Barberinego, na którą przyrzekł przyjść. Staje mu przed oczyma obraz tej zabawy, pełnej ludzi rozmaitego prowadzenia się, i na myśl mu przychodzi matka - co by ona powiedziała, gdyby go w takim towarzystwie ujrzała...
Nie pójdę tam, rzekł sobie z mocą, i upadając na kolana przed obrazem Maryi Najświętszej, dodał:
"O Matko Boska, daj mi siłę do zwyciężenia pokusy, broń mię od grzechu! Prowadź mię po drodze przykazań Bożych! Oto Antoni mój towarzysz i przyjaciel umarł i ja umrzeć mogę... gdzie teraz dusza jego..."
Zamyślił się młody hrabia... i przypomniał sobie, że trzy złote winien był zmarłemu. Wiele to dla studenta i to ubogiego, nie upominał mu się o nie nigdy; był to młodzian cnotliwy, dobrego serca, zawsze gotowy do usługi bliźniemu. Postanowił dać je na Mszę świętą za jego duszę i rozdać ubogim. Uszczęśliwiony tą myślą, wziął się dalej do pracy.
Wierny swemu postanowieniu, Albert wczas rano po szedł do kościoła ojców Kapucynów. Na ulicy kilku ubogich prosiło go o jałmużnę, dał ją im mówiąc: "módlcie się za duszę Antoniego". Zamówił trzy Msze święte za duszę przyjaciela zmarłego, i udał się na uniwersytet.
Wstępując w jego progi, uczuł Albert czyjąś rękę na ramieniu, odwrócił się i spostrzegł Józefa Borda, kolegę swego.
— Tak to słowa dotrzymujesz, rzecze tenże, czekaliśmy na ciebie. Jakież nieszczęście cię zatrzymało?
— Żadne, brzmiała odpowiedź Alberta.
— Źle uczyniłeś, że nie przyszedłeś, a to dla kilku przyczyn. Najprzód myśleliśmy, żeś umarł i mowę pogrzebową po tobie wygłosiliśmy.
— Chciałbym ją słyszeć.
— Ach! Byłbyś się ubawił doskonale, słysząc pochwały twoich kolegów i towarzyszy. A potem byłbyś świadkiem jednej bardzo dramatycznej sceny.
— Cóż się stało?
— Towarzysze nasi, Ferdynand Mendes i Wawrzyniec Borghese, pokłócili się o kobietę tak, że przyszło do pojedynku pomiędzy nimi. Ferdynand jest niebezpiecznie raniony, nie ma nadziei zachowania mu życia.
Wiadomość ta bardzo podziałała na młodego hrabiego, szczególnie zaś trwoga o zbawienie Ferdynanda. Kiedy mu zaś doniesiono, że umarł z rany, pojednawszy się z Bogiem, rozchorował się ze zmartwienia.
Skoro tylko mógł wyjść z domu, udał się do kościoła Ojców Kapucynów i tam gorąco się modlił za duszę Antoniego i Ferdynanda. Dług jego był spłacony i czuł się szczęśliwym, że powinności swej dopełnił. Długo się modlił, gdy wtem uczuł rękę na swym ramieniu, a odwracając się krzyknął ze zdumienia, ujrzał bowiem Antoniego przed sobą.
Antoni, z jaśniejącym obliczem, z uśmiechem niebiańskiej rozkoszy, rzekł do niego:
— Albercie, mój drogi przyjacielu, przychodzę ci podziękować za twoją dobroć. Byłem skazany na pokutę do czyśćca, a tyś mi na ratunek przybył. Modliłeś się za mnie, i starałeś, aby i drudzy za mnie się modlili. Msze święte zamówiłeś, jałmużnę za duszę moją dałeś... Bóg ci to wszystko wynagrodzi.
— Powinienem był tak uczynić, Antoni, bo te pieniądze do ciebie należały.
— Mogłeś je na co innego użyć, a za mnie ofiarowałeś. Podobało się Bogu miłosierdzie twoje; posłał anioła, aby skruszył więzy moje, i oto wyswobodzony jestem. Wstępuję do nieba, gdzie za ciebie modlić się będę.
Jasny obłok okrył Antoniego, który dalej mówił:
— Albercie, módl się zawsze za umarłych, jest to dobry uczynek, który się najwięcej Panu Bogu podoba. Słuchaj tej skargi świętych dusz cierpiących:
"O wy, przyjaciele nasi, którzy na ziemi żyjecie, wspierajcie nas, bo my już nic dla siebie uczynić nie możemy; ponosimy ciężkie męki dopóki ostatniego szelążka długu nie wypłacimy."
— Drogi Albercie, tyś dług mój wypłacił, za to cię wielka nagroda czeka w niebie. Żegnam cię!
Widzenie znikło.
Hrabia Albert Maglioni zachował w sercu słowa swego przyjaciela. Kończył dalej nauki, zdał świetnie egzaminy, a po niejakim czasie pożegnał rodzinę, opuścił świat i w pewnym klasztorze w Umbrii został zakonnikiem. Tam w głębokiej pokorze przez kilkadziesiąt lat obowiązki braciszka furtiana spełniał, i w świątobliwości żywota dokonał.
o. Czesław Kaniak, Za przyczyną Maryi, Tom pierwszy: Przykłady opieki Królowej Różańca świętego (przykłady na maj),
s. 102-104.
s. 102-104.
