Zastanawiające jest, jak ludzie chronią się przed niebezpieczeństwami, nawet jeśli są one bardzo dalekie. Jeśli usłyszą, że na jakiejś drodze są rabusie, którzy okradają podróżnych, nikt tam nie pójdzie, chyba że będzie uzbrojony i przygotowany, i to w licznym towarzystwie. Jeśli usłyszą, że panują zaraźliwe choroby, szukają przeróżnych środków zaradczych i skutecznych lekarstw, a bardzo się pilnują, aby się nie wystawić na ryzyko zarażenia się. Jeśli podejrzewają, że będzie głód, w porę przygotowują się, gromadząc zapasy. Dlaczego zatem ludzie nie są czujni, ani nie przygotowują się na Boży sąd, jeśli wiedzą, że śmierć może nadejść znienacka, że piekło istnieje, że istnieje wieczność?
(Rev. Jan Euzebiusz Nieremberg SJ, Różnica między tym co czasowe a tym co wieczne)
Wydarzyło się to w Bawarii. Dzwon kościelny przestał bić już dawno temu. Robiło się ciemno. Wdowiec Józef Brunner przed swoim skromnym domem kontemplował ostatnie przebłyski popołudnia na odległym horyzoncie. Zmęczony oparł się o ścianę i prawą rękę położył na rękojeści siekiery, którą rąbał drewno na opał. Był pogrążony w myślach i jakby nieświadomy, nawet nie zauważył, że zbliżał się jakiś mężczyzna.
—Przygotuj się! —powiedział nieznajomy, zatrzymując się przed nim—. To już czas! Bądź gotów!
Józef Brunner był zaskoczony. Przybysz poszedł swoją drogą, tak niespodziewanie jak się pojawił, zniknął w półmroku.
—Kim był ten pan? Kim był ten tajemniczy mężczyzna o takim miłym wyrazie twarzy? Ta twarz wydawała mi się tak znajoma… gdzie ja ją widziałem? Gdzie? —takie pytania zadawał Brunner samemu sobie, i kręcąc głową wchodził do domu.
Jak zawsze, szukając rady, spoglądał na obraz św. Józefa.
—Tak, to był święty Józef! Tak, to było takie same miłe spojrzenie... Ale czy to możliwe? Czy to możliwe?
Na wpół niezdecydowany, na wpół drżący z zimna Józef Brunner poszedł spać z sercem pełnym zmartwień i wątpliwości. Sen nie nadchodził. Niespokojny przewracał się w łóżku z boku na bok. Ach, w końcu wyskoczył z łóżka i wyszedł z domu...
W środku nocy ktoś zadzwonił do domu parafialnego i nalegał, aby go przyjąć. Zdumiony ksiądz rozpoznał późnego gościa:
—Józef, czy to ty? O co chodzi? Co się z tobą dzieje?
—Proszę księdza dobrodzieja, muszę się wyspowiadać.
—Ale o tej porze? Czujesz się źle?
Józef Brunner opowiedział mu o tajemniczej wizycie i ostrzeżeniu, i nic nie było w stanie zmienić jego przekonania, że to św. Józef z nim rozmawiał. Więc chciał się wyspowiadać! I tak zrobił. Z ulgą i wdzięcznością uścisnął na pożegnanie dłoń księdza, który nadal nie przywiązywał wagi do całej tej historii.
—Czy jesteś wielkim czcicielem św. Józefa?
—Tak, zawsze byłem. Od młodości modliłem się do niego o dobrą śmierć. Jestem przekonany, że nadszedł mój czas.
—Dziwne, bardzo dziwne! —pomyślał ksiądz, podczas gdy Józef Brunner spokojnie wracał do domu, przepełniony ufnością w opiekę swojego świętego Patrona.
Teraz to ksiądz spędził resztę nocy w stanie zamętu. Wcześnie, przed pójściem do kościoła na mszę, postanowił na wszelki wypadek wpaść do domu Brunnera. Wszystko tam było pogrążone w ciszy. Wszedł. Józef leżał spokojnie na swoim wieśniaczym łóżku. Na jego wyblakłych ustach i bladej twarzy zastygł szczęśliwy uśmiech. Był już martwy.
—Wieczny odpoczynek, racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci i niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen! —kapłan modlił się ze wzruszeniem—. Zawsze był twoim wiernym sługą!
Cfr. A. M. Weigl, São José não falha. Cem histórias de São José (Edições Rosário), 7. edição, Curitiba 2003, ss. 191-193.