Doprawdy bezgraniczna jest miłość Boga ku nam, grzesznikom! Czyż to nie dziwne, że za czyn tak mały, jak wyjęcie różańca z kieszeni, nałożenie go na dłoń i wezwanie imienia Bożego, za coś tak małego człowiek miał darowane życie? Tak to na wadze ludzkiego losu krótka chwila wzywania Jezusa Chrystusa przeważyła liczne godziny stracone na lenistwie... Rzeczywiście, za każdy grosz odpłata była w złocie... Zobacz więc, bracie, jak silna jest modlitwa i jak pełne mocy jest imię Jezusa Chrystusa, którego wzywamy!


W jednym z monasterów Besarabii, gdzie przebywałem, żył przykładnie mnich, starzec. Kiedyś naszła nań pokusa: strasznie zachciało mu się suszonej ryby. A że w monasterze jej nie było, pomyślał, że pójdzie na targ i kupi. Długo walczył z tą myślą. Rozważał, że mnich winien zadowalać się tym, co jedzą wszyscy bracia, że powinien ze wszystkich sił unikać pożądliwości. Przecież tam na targu, pośród tłumu, czyha wiele pokus i nie przystoi mu tam bywać... W końcu wraże podszepty wzięły górę nad rozsądkiem i oddawszy się samowoli zdecydował się pójść po rybę. 

Wyszedł z monasteru i idąc już ulicami miasta zauważył, że w ręku nie ma różańca. Zaczął myśleć:

—Jakże tak pójdę, jak wojownik bez miecza? Jest to nieprzyzwoicie i ludzie żyjący pośród świata będą mnie osądzać i gorszyć się, widząc mnicha bez różańca.

Już chciał wracać, gdy wtem znalazł różaniec w kieszeni. Wyjął go, przeżegnał się, nałożył na dłoń i spokojnie poszedł. 

Podchodząc do targu zobaczył przy sklepikach konia zaprzęgniętego do wielkiego wozu pełnego ogromnych kadzi. Nagle koń czegoś się wystraszył i ruszył z całych sił, waląc kopytami. Wpadł na mnicha, uderzył go w ramię, przewrócił na ziemię, ale potłukł nie bardzo. W chwilę potem, dwa kroki od niego, wóz się wywrócił i rozwalił w kawałki.

Mnich zerwał się, oczywiście wystraszony, ale i zdziwiony, że Bóg uratował mu życie. Wystarczyło, żeby wóz wywrócił się sekundkę wcześniej, a z niego zostałyby też tylko kawałki. Nie namyślając się już dalej kupił rybę, wrócił, podjadł sobie, pomodlił się i położył się spać.

Był już w półśnie, gdy zjawił się przed nim jakiś nieznany mu dostojny starzec i powiada:

—Słuchaj, jestem patronem tego monasteru i chcę cię pouczyć, byś zrozumiał i zapamiętał lekcję, którą dostałeś. Popatrz: twoje słabe zmaganie z chęcią nasycenia zmysłów, lenistwo w poznawaniu siebie i w samowyrzeczeniu, pozwoliły wrogowi przystąpić do ciebie i zgotował ci wypadek, który widziałeś na własne oczy. Twój Anioł Stróż przewidział to, podsunął ci myśl o modlitwie, o różańcu, a ponieważ poddałeś się jej, byłeś posłuszny i uczyniłeś, co należało, to to uratowało cię od śmierci. Widzisz teraz, jak Bóg kocha człowieka? Jak szczodrze mu odpłaca za najmniejsze nawet zwrócenie się ku Niemu?

Powiedziawszy to, starzec szybko wyszedł z celi, a mnich pokłonił mu się do stóp i tak się obudził, ujrzawszy się nie w łożu, a na kolanach przy progu celi. 

Całe to swoje widzenie opowiedział zaraz wielu osobom, w tym także i mnie, by służyło ku pożytkowi duszy.

(Cfr. Opowieści pielgrzyma)