Święta  dusza jedna  była  w  zachwyceniu,  zdawało  jej  się,  że  jest w  niebie.  Widząc  tę  wszystką  chwałę  i  szczęśliwość  nieba,  pytała  się  Anioła: „A  któż  dostanie się  tu  na  to   miejsce?”  Odpowiedział  Anioł: „Kto chce”.  „Jakże to —pyta się—, czy jest kto, co by nie  chciał?”  „Niestety!  —odpowie  Anioł—, wielu, wielu jest takich, którzy nie chcą”. —  Następnie zaprowadzona  była  w  duchu  do  piekła, a widząc męki potępionych, zapytała się: „A kto tu się dostanie?” Odpowie  Anioł: „Kto  chce, a  takich  jest wielu”. 

W jednym z miast hiszpańskich odprawiała się misja. Przywołano misjonarza do chorej osoby. Ta spowiadała się z grzechów z taką skruchą, z takim płaczem, że się dziwił kapłan i z wielką radością serca dał jej rozgrzeszenie. Tymczasem towarzysz kapłana, który stał opodal, widział w głowie łóżka czarną jakąś  rękę, podobną do łapy niedźwiedzia. I ta ręka ściskała szyję onej osoby spowiadającej się, jakby ją chciała udusić. 

Za powrotem  towarzysz  opowiedział przełożonemu to, co widział. Przełożony wybadał go ściśle i znalazł, że to wszystko może  być prawdą. Więc owemu kapłanowi nakazał, żeby w tej chwili, a była już noc, wrócił do onej chorej osoby i jeszcze raz jej  wysłuchał. 

Poszedł on zatem ze swym towarzyszem. Na nieszczęście osoba ta zmarła zaraz po spowiedzi. Zatrwożył się wielce  misjonarz. Wracając,  wstąpił do kościoła i uklęknąwszy przed Najświętszym  Sakramentem, począł się modlić za onę duszę. Wtem słyszy jakiś dziwny szum — obróci się, a tu przed nim stoi jakaś osoba w łańcuchach i cała jakoby w ogniu. Zapyta: „Kto tam?” I słyszy:

„Jam jest ona niewiasta, którejś pod wieczór słuchał spowiedzi i za którą teraz modlisz się, ale na próżno. Przed wielu laty  dopuściłam się grzechu nieczystości. I nigdy nie mogłam odważyć się, żeby ten grzech wyznać. Co mnie ten grzech nie kosztował —  jakie były niepokoje i zgryzoty sumienia! Tyle razy postanawiałam sobie mocno wyznać go, ale zawsze wstyd mnie wielki  ogarniał —  i nie mogłam. Słysząc kazanie twoje w czasie misji, postanowiłam sobie już jak najmocniej wyspowiadać się i z tego grzechu; ale gdym już, już chciała usta otworzyć, wstyd mnie jakoby dławił, i nie wyznałam. Bóg odebrał mi potem mowę, potem  życie, i jestem potępiona”.

—Powiedz mi to jedno jeszcze —mówi kapłan—, co teraz ci największą mękę zadaje?  

Odpowie:  

—Moją największą męką jest ta myśl, że tak łatwo mogłam się zbawić, gdybym  była chciała, gdybym była wyznała ów grzech  tajemny.  

Potem znikła.

ks. Józef Stagraczyński, Rozmyślania o rzeczach ostatecznych, Mikołów — Warszawa 1903, s. 318-320.