W czasie powstania warszawskiego zetknąłem się z profesorem Lothem, długoletnim kierownikiem jednej z klinik w Warszawie. Człowiek ten, protestant, nie mógł zrozumieć skąd niektórzy ludzie mają tyle siły i równowagi duchowej, nawet w najgorszej sytuacji. Ten dziwny spokój i opanowanie zauważył u wielu sanitariuszek, jego pomocnic w czasie powstania. Gdy zapytał jedną z nich, młodziutką jeszcze dziewczynę, skąd czerpie taka siłę, odpowiedziała mu krótko: „Matka Boża mnie broni”. Była to nowa rzecz dla niego, nowa prawda. Niewiele o niej wiedział. Teraz zaczął się nad nią zastanawiać i myśleć o Kościele katolickim. Przyznawał, że czegoś mu w duszy brak. Czy znalazł prawdę? — nie wiem, bo zginął na Mokotowie. W czasie ostatniej rozmowy z nim w szpitalu Sióstr Elżbietanek, czułem, że bliski był tej prawdy.


Bernard Smyrak OCD


W roku 1609 w kopalni w Olkuszu górnicy dobywali ołów i srebro.  W jednym szybie pracowało ich razem pięciu: Jakub Gola, Walenty  Łomigonek, Jakub Piwowarek, Szymon i Jan bracia Budzinkowie.  Pracowali jak zwykle, gdy naraz usłyszeli jakiś huk straszny i jednocześnie poczuli, że sypie się na nich ziemia. Porwali się szybko  do ucieczki, lecz było już za późno. W którą­kolwiek stronę się  zwrócili, nie było wyjścia, część sklepienia się zerwała, grzebiąc ich  żywcem na 90 stóp [ponad 27 metrów] pod ziemią. Jakże straszne  było ich położenie! Odcięci od świata na zawsze, a choćby nawet i dokopano się do nich, to kiedy? Czy zdołają bez jedzenia, picia,  światła i dosta­tecznego powietrza doczekać tej chwili? 

 

Lecz dzielni i po­bożni górnicy nie wpadają w rozpacz, nie tracą nadziei. Wiara ich jest tak silna, że przebije ich grób. Górnicy ślubują Matce Boskiej Częstochowskiej, że za ocalenie od straszliwej śmierci odprawią pielgrzymkę na Jasną Górę. Padają na kolana i z wielką wiarą modlą się o ratunek.

 

W tym czasie na powierzchni ziemi rozgrywały się straszne sceny.  Rodziny nieszczęśliwych, na wieść o kata­strofie, zbiegły się do kopalni. Żony, matki i dzieci z płaczem i jękiem chciały się dostać  do pogrzebanych. Z trudem zdołano je uspokoić. Nie mogąc czynem, zaczęły mod­litwą do Matki Boskiej Częstochowskiej ratować swych ojców, mężów i synów. Całe gromady górników rozkopywały  zasypany podziemny korytarz. 

 

I tak w pracy i modlitwie płynęły strasznie długie dni, płynęły noce okropne. A im więcej dni upłynęło, tym mniejsza była nadzieja kopiących dostania się do zasypanych. Lecz na powierzchni i tam pod ziemią nie ustawała modlitwa, krzepiona wiarą w nigdy nie zawodzącą pomoc Maryi. 

 

Pięć długich jak wieczność dni kopano. Piątego dnia pogrzebani usłyszeli głuche odgłosy uderzeń kilofem i zrozumieli, że Maryja sprowadza im pomoc. Z jeszcze większą żarliwością po­płynęły, modły. Po pewnym czasie poczuli prąd świeżego powietrza i za chwilę ujrzeli blask lampek i górników, rozkopujących przejście. Zdumienie tych ostatnich było nieopisane, gdy zamiast, jak się spodziewali, trupów zmasakrowanych, ujrzeli pogrzebanych zdrowych i całych. Lecz gdy się dowiedzieli, że ocalenie ci nieszczęśliwi za­wdzięczają Maryi Jasnogórskiej, zdumienie zamieniło się we wdzięczność i dziękczynienie. A gdy wkrótce pięciu ocalonych znalazło się na powierzchni, gdy nie wątpiące o ich ocaleniu rodziny ujrzały wracających, jakby z grobu, — radosnym łzom, modłom i pieniom na cześć Panienki Częstochowskiej nie było końca.

 

Wkrótce potem wszyscy ocaleni wraz z rodzinami złożyli Maryi na Jasnej Górze gorące dzięki.


  

Zob. Aleksander Łaziński OSPPE, Cuda i łaski zdziałane za przyczyną Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, wyd. 2, poprawione, Częstochowa 1938, s. 32-33.