Pierwsze Objawienie się Pani Fatimskiej w Cova da Iria
Maryja nie jest ani apostołem, ani
kapłanem, ani głową Kościoła; Jej godność jest innego rodzaju — nieporównana,
wyłączna. Maryja jest Matką Pana Boskiego Mistrza Zmartwychwstałego i
siedzącego po prawicy Ojca w niebiesiech, o którym pamięć napełnia dusze,
serca, rozważania, modlitwy wszystkich wiernych. Maryja jest Matką Tego, w Imię
Którego każdy jest ochrzczony i z Którym dusze łączą się w obrzędzie
eucharystycznego łamania Chleba. Wszyscy wierni pragną Ją poznać, zbliżyć się
do Niej, widzieć Jej Oblicze, usłyszeć słowo z Jej ust.
(ks.
Z. Przyjemski, Życie NMP, s. 167)
Momenty przed pierwszym Objawieniem Maryi w Fatimie
Była
niezwykle ładna niedziela, i Ti Marto wczesnym porankiem przygotował swój wóz,
by zawieźć małżonkę Olimpię do Batalha na Mszę w przepięknej katedrze, a
później zrobić małe zakupy na pobliskich niedzielnych targowiskach; szczególnie
chcieli kupić prosiaka, żeby zabić go jesienią. Więc wyjechali dość radośnie,
zostawiając dzieci, by poszły na Mszę w Fatimie. Zbliżało się południe, kiedy
Hiacynta i Franciszek wyprowadzili owce na drogę do Lagoa, gdzie jak zwykle
spotykali Łucję z jej stadem. Wszyscy szli przez pola na łąki Cova da Iria,
należące do Antonio Abóbora. Nigdy ogromne niebo nie było bardziej błękitne, a
ziemia bardziej upstrzona pastelowymi kolorami.
Zaraz
po dojściu na wzgórze, na północ od doliny pod nazwą Cova i widząc z jakim
zadowoleniem owce skubały kolcolist, dzieci postanowiły zrobić małe „drzwi” do
"domku" zamykając wejście murem, i zaczęły zbierać porozrzucane
kamienie i ustawiać je jeden na drugim. Kiedy pochłonięte były pracą, zaskoczył
je błysk światła tak jaskrawego, że uznały je za błyskawicę. Nie zastanawiając
się jak mogło to zejść z bezchmurnego nieba, zostawili kamienie i pobiegli
bezładnie w dół stoku w kierunku pewnego ostrolistnego dębu albo
„carrasqueira”, około sto metrów lub dalej na południowy wschód od miejsca
zabawy.
Pani niebiańsko Piękna, jaśniejsza niż Słońce
Znaleźli
schronienie pod grubym, szeroko sięgającym listowiem, kiedy wystąpił drugi
błysk światła. Znowu przerażone, dzieci wybiegły spod drzewa i pobiegły na
wschód, na odległość może kolejnych stu metrów. I zatrzymały się zdumione. Bo
tuż przed nimi, na szczycie małego wiecznie zielonego dębu pod nazwą
„azinheira”, wysokości około jednego metra, i z błyszczącymi kolczastymi
liśćmi, jak kaktus — zobaczyły jakby kulisty obłok światła. I w jego centrum
stała Pani.
Jak
opisuje ją Łucja:
«Była
to Pani w białej sukni, promieniująca jak słońce. Jaśniała światłem jeszcze
jaśniejszym niż promienie słoneczne, które świecą przez kryształowe naczynie z
wodą. Jej twarz była nieopisanie piękna, ani smutna, ani wesoła, a poważna
– może pełna wyrzutu, choć łagodna, z dłońmi złożonymi na piersiach jak w
modlitwie, z paciorkami Różańca zwisającymi z palców prawej ręki. Nawet jej
szata wydawała się być wykonana z tego samego białego światła, prosta tunika
spadająca do stóp, i na niej płaszcz od głowy na tę sama długość, jej brzeg
zrobiony z jaskrawszego światła, które wydawało się błyszczeć jak złoto. Nie
widać było ani jej włosów, ani uszu. Cechy? Niemal niemożliwe było patrzeć na
tę twarz, oszałamiała i raziła oczy, i albo się mrugało, albo odwracało wzrok».
Kto poszedł gdzie po śmierci i kto pójdzie gdzie?
Dzieci
stały, zafascynowane, w odległości około półtora metra.
—Nie
bójcie się! —powiedziała nigdy niezapomnianym niskim muzykalnym głosem —Nic
złego wam nie zrobię!
Teraz
nie czuły już strachu, a wielką radość i spokój. To była ta "błyskawica"
naprawdę, która ich przestraszyła wcześniej. Łucja była na tyle opanowana, że
zapytała:
—Skąd
jest Jejmość?
Dziecko
użyło kolokwializm z Serra: "De onde e Vocemecé".
—Jestem
z Nieba.
—A
czego Pani ode mnie chce?
—Przyszłam
was prosić, abyście tu przychodzili przez sześć kolejnych miesięcy, dnia
trzynastego o tej samej godzinie. Potem powiem, kim jestem, i czego chcę.
Następnie wrócę jeszcze siódmy raz.
—Czy
ja też pójdę do nieba?
—Tak!
—A
Hiacynta?
—Też!
—A
Franciszek?
—Też,
ale musi jeszcze odmówić wiele różańców.
Niebo!
Łucja nagle przypomniała sobie dwie dziewczynki, które niedawno zmarły. Były
przyjaciółkami jej rodziny, i przychodziły do jej domu by nauczyć się tkactwa
od jej siostry Marii.
—Maria
das Neves jest już w niebie? —zapytała.
—Tak,
jest.
—A
Amelia?
—Zostanie
w czyśćcu do końca świata.
Czyściec!
Koniec świata!
Wynagrodzenie za Grzechy i Nawrócenie Grzeszników
Pani
odezwała się znowu:
—Czy
chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle
jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany i żeby prosić o
nawrócenie grzeszników?
—Tak,
chcemy.
—Będziecie
więc musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą pociechą.
Kiedy
wymawiała słowa „a graça de Deus” [łaska Boga], Pani otworzyła ładne dłonie, i
z nich wyszły dwa promienie światła tak intensywne, że swoim promieniowaniem
nie tylko objęły dzieci, ale wydawały się dotrzeć do ich piersi i najgłębszych
części ich serc i dusz, „sprawiając, że widzieliśmy się w Bogu —to są słowa
Łucji— wyraźniej w tym świetle niż w najlepszych lustrach”.
Nieodparty
impuls zmusił je do padnięcia na kolana i żarliwie mówiły:
—Przenajświętsza
Trójco, wielbię Cię! Mój Boże, mój Boże, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie!
Pani
zaczekała kiedy skończą, potem powiedziała:
—Odmawiajcie
codziennie Różaniec, żeby osiągnąć pokój dla świata, i koniec wojny. Tuż potem
zaczęła się wyraźnie unosić nad „azinheira” i odpływać na wschód „aż zniknęła w
ogromnej odległości”.
Momenty po pierwszym Objawieniu się Maryi w Fatimie
Dzieci
długo patrzyły na wschodnie niebo. Nawet później, gdy zaczęły dochodzić do
siebie, wychodząc ze stanu transu, jaki je opanował, milczały i były zamyślone
przez większość popołudnia. Ale nie było im tak ciężko i nie bały się tak jak
po zobaczeniu Anioła Pokoju. Widok Pani, przeciwnie, dał im wspaniałe poczucie „pokoju
i rozpierającej radości”, światła i wolności, czuły się niemal jakby mogły
fruwać jak ptaki. Hiacynta mówiła od czasu do czasu:
—Ai,
que Senhora tão bonita! O, jaka piękna Pani!
Po
chwili zaczęły rozmawiać ze sobą tak swobodnie, że Łucja poczuła konieczność
ostrzeżenia ich, by nie mówiły nikomu, nawet matce, o tym co zobaczyły i
usłyszały. Franciszek widział Panią, ale nie słyszał co powiedziała, jak wtedy
kiedy widział Anioła. Kiedy powiedziały mu wszystkie Jej słowa, był bardzo
szczęśliwy, zwłaszcza z obietnicy pójścia do nieba. Składając ręce nad głową,
ogłosił:
—O
moja, nasza Pani, odmówię wszystkie Różańce jakie zechcesz!
—Ai, que Senhora tão bonita! —powiedziała Hiacynta.
—Cóż,
zobaczę, czy powiecie coś komuś tym razem —powiedziała sceptycznie Łucja.
—Nie
powiem, nie, nie martw się! —odpowiedziała dziewczynka.
I
Franciszek też obiecał nie powiedzieć nikomu. Łucja dalej miała wątpliwości co
do Hiacynty. Twarz dziecka błyszczała radością, niemal ją rozpierała.
(zob.
William Thomas Walsh, Nasza Pani Fatimska, rozdz. V)
To samo innymi Słowami, według Icilio Felici, Fatima:
Gdyby
ktoś powiedział, że w bezludnych okolicach Fatimy przygotowuje się zwycięska
ofensywa nieba przeciwko piekłu, a bohaterami jest troje pastuszków w wieku od
siedmiu do dziesięciu lat, uznano by go za niespełna rozumu.
A
właśnie tak było.
Wśród
miejsc wskazanych naszej trójce przez bliskich, żeby tam prowadziła owce na
wypas, a przez całą trójkę ulubionych, była Kotlina Irii (po portugalsku Cova
da Iria), mała, dosyć urodzajna dolina, mierząca jakieś pięćset metrów
średnicy, odległa od Fatimy o trzy kilometry. Rodzice Łucji mieli tam małą
farmę z kilkoma dębami i kilkoma drzewkami oliwnymi.
Był
trzynasty maja, niedziela przed Wniebowstąpieniem. Łucja, Franek i Hiacynta
najpierw udali się wcześnie rano do Fatimy, żeby uczestniczyć we Mszy świętej
razem ze swoimi rodzinami, zgodnie ze skrupulatnie przestrzeganym w pobożnych
domach zwyczajem, a około dziesiątej spędzili w jedno stado swoje owce i
postanowili popędzić je do Cova, gdzie łąki byty w kwiatach i owce znalazłyby w
obfitości delikatną majową trawę. Słońce jaśniało pełnym blaskiem, a w
powietrzu unosiło się bogactwo tysięcy zapachów.
Dotarli
na miejsce koło południa —według zegara—, przez jakiś czas chodzili za stadem,
aż nadeszło prawdziwe południe, które każdy pasterz szybko uczy się rozpoznawać
po słońcu, jego niezawodnym zegarze, i przystąpili do odmawiania jak zawsze
różańca i jedzenia przyniesionego ze sobą posiłku, a wreszcie mogli oddać się
zwykłym zabawom... Tego dnia zabawa była bardziej ponętna niż zwykle, gdyż
chodziło —ni mniej ni więcej— o budowę domu z kamieni, które Franek mozolnie
wydobywał z ziemi i spośród żywopłotów.
Ledwie
zabrali się do dzieła z wielką energią i zapałem, kiedy nagle oślepił ich
błysk, który, jak się im wydawało, przeorał swym płomieniem horyzont. Z
przerażeniem spojrzeli na niebo. Było nadal bezchmurne, bez jednej chmurki
choćby wymiarów kłębka waty, a słońce świeciło pełnym blaskiem.
Spojrzeli
po sobie i wzruszyli ramionami:
—Co
to?... I skąd to się wzięło?
Łucja
pomyślała i poczęła argumentować. Czasami zdarza się, że burza zbiera się za
górami, żeby w pewnej chwili przebyć je i rozpętać się gwałtownie.
—Lepiej
będzie, jeśli wrócimy do domu.
Kuzyni,
jeszcze bardziej przerażeni niż ona, zgodzili się natychmiast. Porzucili swoją
budowlę, zebrali owce w stado i ruszyli w dół zboczem, biegnąc przed owcami.
Kiedy znaleźli się w połowie stoku i przechodzili obok mocnego dębu
(istniejącego po dziś dzień), oślepił ich kolejny błysk, jeszcze jaśniejszy niż
poprzedni.
Tym
razem naprawdę zaczęli drżeć na całym ciele i ruszyli ile sił w nogach,
popędzając owce, żeby się nie opóźniały.
Ale
kiedy dotarli na dno kotliny, musieli się zatrzymać, oniemieli i zdumieni.
Przed nimi w odległości dwóch kroków, nad małym zieleniejącym dąbkiem, wysokim
niewiele ponad metr, stała młodziutka Pani nieopisanie piękna, jaśniejąca
bardziej niż słońce, która pełnym wdzięku gestem i pieszczotliwym głosem
uśmierzyła ich niepokój. Łucja opisuje to pierwsze spotkanie z Najświętszą
Panną w tych słowach:
«Ujrzeliśmy
na dąbku Panią ubraną całkiem na biało, hardziej jaśniejącą niż słońce,
rozsiewającą światło jaśniejsze i mocniejsze niż kryształowy kielich pełen
krystalicznej wody, przez który przenikają promienie najjaskrawiej świecącego
słońca. Przystanęliśmy, zaskoczeni zjawą. Byliśmy tak blisko, że obejmowało nas
światło, którym Ona była otoczona lub które wokół siebie rozsiewała. Mniej
więcej w odległości półtora metra.»
Wtedy
Matka Boska powiedziała:
—Nie
lękajcie się. Nie zrobię wam nic złego.
—Skąd
Pani przybywa? —spytałam.
—Przybywam
z nieba.
—Czego
żąda Pani ode mnie?
—Przybywam
prosić was, byście przychodzili tutaj przez sześć kolejnych miesięcy,
trzynastego dnia każdego miesiąca, o tej samej godzinie. Potem powiem wam , kim
jestem i czego od was chcę. Następnie wrócę tutaj po raz siódmy.
—A
ja też pójdę do nieba?
—Tak.
— I
Hiacynta?
—Ona
też.
—I
Franek?
—On
też, ale musi odmówić wiele różańców.
Przypomniałam
sobie wtedy o dwóch zmarłych niedawno dziewczynkach. Były to moje przyjaciółki
i przychodziły do mnie, by uczyć się tkania u mojej najstarszej siostry.
—Czy
Maria das Neves jest już w niebie?
—Tak,
jest w niebie.
(Wydaje
mi się, że musiała mieć jakieś szesnaście lat.)
—A
Amelia?
—Pozostanie
w czyśćcu aż do końca świata.
(Wydaje
mi się, że miała 18-20 lat.)
—Czy
chcecie oddać się Bogu i znosić wszystkie cierpienia, jakie zechce na was
zesłać, w zadośćuczynieniu za grzechy, które Go znieważają, i jako modlitwę
błagalną za nawrócenie grzeszników?
—Tak
, chcemy.
—Tak
więc musicie dużo przecierpieć, ale łaska Boga doda wam otuchy.
Kiedy
wypowiadała te ostatnie słowa („łaska Boga...”), po raz pierwszy otworzyła
dłonie przekazując nam intensywne światło, jakiś rodzaj blasku, który z nich
się dobywał i przenikał nam piersi aż do głębi duszy. Sprawiało ono, że samych
siebie widzieliśmy w Bogu, będącym tym światłem, wyraźniej niż widzimy siebie w
najlepszym nawet zwierciadle. Wtedy jakiś głęboki, przekazany nam impuls kazał
paść na kolana i powtarzać z głębi serca:
—Najświętsza
Trójco, wielbię Cię, Boże mój, Boże, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie.
Po
jakiejś chwili Matka Boska dodała:
—Odmawiajcie
różaniec codziennie, aby uzyskać pokój na świecie i zakończenie wojny.
Potem
zaczęła wznosić się łagodnie i przesuwać ku wschodowi, aż zniknęła w ogromnej
odległości. Światło, które Ją otaczało, jakby otwierało drogę w gęstwinie ciał
niebieskich i dlatego czasem mówiliśmy, że widzieliśmy jak otwiera się niebo.
zob. Icilio Felici, Fatima, Wyd. Księży Marianów, Warszawa 1991.