Przeniknięta jakby Promieniem słońca tą Myślą: Częstochowa
Maryjo! Kiedy wchodzimy do naszych kościołów obok tabernakulum Jezusa Eucharystycznego, widzimy Twój obraz macierzyński nas witający: przypomina to nam nieustające Twoje pośrednictwo u stóp Tronu Bożego. Spraw, o Pani Wszechwładna, abyśmy wytrwali w służbie Twej i Twego Syna Boskiego. Amen.
(ks. Z. Przyjemski, Życie NMP, s. 44)
Cudowne uzdrowienie na oczy Anny Korsak z Lublina przed Cudownym Obrazem dokonało się w dniu 29 maja roku Pańskiego 1921.
Oto jak ona sama opisuje:
«Chcę ze szczegółami opowiedzieć, co się stało ze mną w onym pamiętnym dniu 29 maja. Jeszcze na początku 1919 roku zostałam dotknięta ciężką chorobą oczu, zapalenie siatkówki wraz z zaburzeniami w samym oku, ogólny stan zdrowia wyczerpywał mnie coraz bardziej. Znałam o tyle fizjologię, że wiedziałam doskonale, co mnie czeka…
Całkowita ślepota była nieunikniona. Radziłam się największych powag lekarskich i to specjalistów. Byłam pod opieką dra Kamockiego, sławnego okulisty, profesora doktora Majewskiego, członka Akademii z Krakowa i doktora Noiszewskiego, profesora uniwersytetu w Piotrogrodzie, ale stan oczu, z małymi wahaniami, stale się pogarszał.
W lutym i marcu 1921 roku nawet z pomocą bardzo silnych szkieł nie mogłam już dojrzeć liter, a o czytaniu nie mogło być mowy. Bóle głowy stawały się coraz okropniejsze. Do tego dołączyły się jeszcze sercowe ataki. Zdawało mi się, że mi wyrywają z głowy mózg po kawałku, a w oczach czułam uderzenia bata. Bóle głowy stawały się częstsze i boleśniejsze. Musiałam siedzieć w ciemnościach, a na głowę używałam bardzo radykalnych środków. Nawet na przestrzeni dwóch kroków nie mogłam rozpoznawać osób. Mówiłam do swego ojca myśląc, że to matka. Jeśli komu odpowiadałam, to jedynie rozpoznając po głosie. Było to męczarnią nieopisaną.
Przed tym byłam zupełnie niewierząca. Teraz ogarnęło mnie pragnienie szukania ukojenia i pomocy w Kościele. I nagle, jak promień słońca, przemknęła mi myśl: Częstochowa!
29 maja 1921 roku weszłam do Cudownej Kaplicy. Wzruszona głęboko, przygnębiona świadomością, że znikąd na ziemi nie mogę się spodziewać się pomocy, czułam, że jeśli gdzie, to tu jedynie dokonać się może uzdrowienie moje. Wszak tu, w tej Kaplicy, przed tym Obrazem, tyle już dokonało się cudów!
Stałam długo… Czy się modliłam? Tak, ale w jaki sposób — nic o tym nie mogę powiedzieć. Jakimi były moje myśli, jakie wypowiadałam słowa? Nie wiem. To tylko pewne, żem nic nie widziała i nic nie słyszała. Bez wątpienia modliłam się każdym nerwem, każdą kroplą krwi. Jak długo to trwało? Nie wiem.
Gdy przyszłam do siebie, poczułam, że jakieś światło mnie oślepia, a tysiące ognistych kul wiruje koło mnie. Byłam wśród tłumu ludzi, obok mnie modliła się jakaś pani. Zapytałam jej, gdzie jest Obraz Cudowny.
—Oto tutaj —brzmiała odpowiedź—, tu właśnie jest Cudowna Kaplica.
—Tak —odezwałam się—, ale niech mi pani pokaże miejsce, gdzie jest Obraz, bo ja go nie widzę.
—Tam, gdzie się palą świece, trochę wyżej nad niemi jest głowa Najświętszej Panny.
Poza mną słyszę czyjeś słowa:
—To jest jakaś niewidoma.
Upadłam na kolana.
—Niewidoma! Boże mój, miłosierdzia! O Najświętsza! miej litość nade mną!
Serce zaczęło mi bić mocno, a piersią wstrząsnął szloch, Z dziwną jasnością stanęły mi przed oczyma duszy wszystkie grzechy całego życia; jakiś żal wielki bezmierny przejął mnie do głębi i łzy popłynęły strumieniem. „Płacz — to śmierć dla oczu pani — były słowa doktora — unikać wzruszeń”. Lecz teraz było mi już wszystko jedno — modliłam się, żebrałam, płakałam… Ujrzeć Ją, ujrzeć koniecznie, ujrzeć na chwilę tylko, a potem niech będzie co Bóg da, choćby ślepota na zawsze.
Podniosłam oczy: czarna, ponura, wielka plama zamiast Obrazu. Bezmierny ból wstrząsnął mą duszą, a razem ze słowami modlitwy błagalnej z głębi serca popłynęło do stóp Najświętszej ślubowanie wielkie, niezłomne:
—Zmienię życie moje, wyzbędę się wszystkiego, rzucę zabawy, stroje, będę czysta! Nie bywałam w kościele — te raz codziennie do Komunii świętej przystępować pragnę.
I znowu podniosłam oczy. O Boże! co to? Korona na główce Dzieciątka…
—Widzę, ja widzę! —krzyknęłam.
Utkwiłam wzrok w Obraz; kule ogniste znikły, z Obrazu spojrzała na mnie słodka twarz Jasnogórskiej Pani.
Prawie nieprzytomna ze szczęścia, na klęczkach przyczołgałam się do Ołtarza. Na klęczkach obeszłam go dokoła i wszystko, co miałam przy sobie —pamiątki, biżuterię, pieniądze—, złożyłam na ofiarę.
Pełna radości, spieszę do Sióstr Szarytek, gdziem się zatrzymała i gdzie czekała na mnie moja siostra.
Proszę o gazetę i przebiegając z łatwością oczyma po druku, wołam z uniesieniem:
—Czytam… czytam… Chyba umrę ze szczęścia…
Po tym gwałtownym wzruszeniu nastąpił niewypowiedziany pokój.
Odtąd mogę czytać i uczyć się. Zapisałam się na Uniwersytet Katolicki w Lublinie, obierając sobie historię. Jestem obecnie na ukończeniu egzaminów, które powiodły mi się doskonale. Już złożyłam z logiki, psychologii i historii Polski, historii Niemiec i encyklopedii. Obecnie czeka mnie egzamin z łaciny. Nie mogę uwierzyć swojemu szczęściu, że zamiast być ślepą i nieszczęśliwą do grobu, mam obecnie, poza zajęciami w Uniwersytecie, lekcje historii polskiej w gimnazjum Sióstr Urszulanek i lekcje niemieckiego języka w pięciu starszych klasach gimnazjum pani Czarneckiej, a wszystko idzie mi łatwo i dobrze.
Każdy krok mój, każdą pracę rozpoczynam w Imię Boga. Odtąd w dzień cudu nade mną, to jest 29 maja, przyjeżdżam co rok na Jasną Górę i spędzam ten dzień na ćwiczeniach pobożnych, składając swe serce i duszę u stóp mojej Niebieskiej Matki i Lekarki."
List ten jest zachowany w archiwum klasztornym.
Aleksander Łaziński OSPPE, Cuda i łaski zdziałane za przyczyną Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, wyd. 2, poprawione, Częstochowa 1938, s. 62-65.
