Cudownie uzdrowiony na Jasnej Górze dnia 14 sierpnia 1929
Szczęśliwe czasy, kiedy można było spotykać Dziewicę-Matkę Boga, i mówić do Niej tak, jak mówi się do swych przyjaciół i w radości najmilszej uczestniczyć obok Niej w Wieczerzy Eucharystycznej. — Lecz zamiast próżno czas trawić na niewczesnym raczej żałowaniu tych minionych chwil, nauczmy się łączyć z naszą pobożnością maryjną modlitwę apostolską za rozkrzewienie Wiary i Odkupienia. Maryja zawsze pozostaje Matką Kościoła: — miłuje Ona dziś nie mniej, niż wtedy, gdy się znajdował w kolebce i nic może nie wzrusza Ją tak bardzo, jak nasze zainteresowanie dla dzieła Bożego, dzieła, które ponad wszystko inne jest dziełem Jej Syna, dziełem Jej SERCA.
ks. Z. Przyjemski, Życie NMP, s. 169.
Dzieje paralityka Michała Bartosiaka, cudownie uzdrowionego na Jasnej Górze dnia 14 sierpnia 1929 roku, tak się przedstawiają:
Michał Bartosiak, będący obecnie w starszym już wieku, przed dziewięciu laty pracował jako robotnik we wsi Gondelsheim w Lotaryngii.
Pewnego lipcowego dnia Bartosiak zajęty był przy żniwie. Właśnie schylił się, aby wyjąć kosę ze żniwiarki, gdy nagle uczuł silne uderzenie w bok. Odwrócił się, aby zobaczyć, kto mu ten cios wymierzył. W pobliżu nie było nikogo. W tej samej chwili Bartosiak uczuł silne i bolesne wstrząsy na całym ciele i zwalił się na ziemię. Zrobiło mu się mdło, chwyciły go straszliwe kurcze i stracił przytomność.
Przybiegli ludzie, pracujący opodal i poczęli ratować. Docucili go dopiero po kilku godzinach. Lecz nogi miał bezwładne zupełnie.
Tknięty paraliżem, wysłany został do szpitala w mieście Rufa, skąd po trzymiesięcznym pobycie przeniesiono go do szpitala w Kolmar, gdzie leżał lat kilka.
Najlepsi lekarze zajęli się zagadkowym wypadkiem. Stosowano wszystkie najnowsze środki lecznicze, nie wyłączając masażów, naświetlań lampą kwarcową i tak dalej. Nogi Bartosiaka wciąż były sparaliżowane.
Po czterech latach prób — uznano go wreszcie za nieuleczalnego i odesłano do Polski. Było to w roku 1927.
Rząd francuski, w porozumieniu z rządem polskim, odesłał go do Zbąszyna, na granicy polsko-niemieckiej; rząd polski zaś posłał tam po niego dwóch felczerów, którzy go odwieźli do Gdańska. Tu, uznany przez lekarzy za nieuleczalnego, Bartosiak odesłany został wraz z dwoma wymienionymi felczerami do gostynińskiego przytułku.
O stanie jego siostra zakonna Irena Nestorowiczówna tak pisze:
„Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Bartosiak był kaleką od lat dziewięciu. Po pierwsze świadczą o tym papiery, przysłane o nim z Francji; po wtóre od 1927 roku pozostaje pod moją opieką, udawać nie mógł tyle czasu, co jest niemożliwe. Czołgał się stale na desce, nogi miał sztywne i zupełnie martwe, kropli krwi trudno było w nich dopatrzyć, czucia żadnego nie miał — można było igłą kłuć, bólu żadnego nie czuł”.
Następnie siostra stwierdza, że doktorzy jednogłośnie uznali stan Bartosiaka za nieuleczalny. Dodaje wreszcie, że powodem choroby było prawdopodobnie życie niemoralne, z którego się, nieraz przechwalał. W ogóle zachowanie się Bartosiaka przez cały czas pobytu w przytułku było jak najgorsze: uważał się za zdeklarowanego socjalistę, bluźnił, szydził z rzeczy najświętszych i niejednokrotnie takie wyprawiał awantury, że trzeba było wzywać policję. Słowem, był postrachem dla całego Zakładu aż do kwietnia 1929 roku.
Niespodziewane Nawrócenie zbuntowanego Paralityka
Nagle stało się z nim coś nadspodziewanego:
—Proszę siostry —rzekł—, ja chcę się poprawić i życie swe stanowczo odmienić!
Przyrzeczenia tego dotrzymał: od kwietnia żył świątobliwie, usiłując naprawić dawane dotychczas zgorszenie i budując wszystkich swym przykładem. W czerwcu prosił, by wysłać go do Częstochowy, co siostra naturalnie przyrzekła. Przez ostatnie dwa miesiące modlił się ciągle, dwa razy w tygodniu pościł o suchym chlebie i wszystkim powtarzał, że ma mocną nadzieję, iż wróci zdrów.
Zacna siostra Irena dotrzymała obietnicy. Wystarała się, że starostwo gostynińskie kupiło bilet kolejowy dla paralityka. Dnia 13 sierpnia wniesiono go do wagonu i umieszczono możliwie najwygodniej. Kaleka czuł się nadzwyczaj wzruszony. W drodze z Gostynina aż do Skierniewic opiekował się nim troskliwie czcigodny kapłan
ksiądz Arendzikowski. Tam wysiadając, polecił go gorąco opiece kolejarzy, którzy z zadania doskonale się wywiązali. Pociąg stanął w Częstochowie o godzinie 9.30 wieczorem. Poczciwa służba kolejowa, przy pomocy litościwych pątników, wyniosła Michała z wagonu i umieściła na noclegu.
Szczęśliwy dla Paralityka ranek 14 sierpnia roku Pańskiego 1929
Ranek dnia 14 sierpnia 1929 roku był prześliczny. Resztki nocy śpiesznie uchodziły przed jasnością dnia. Na wschodzie niebo rumieniło się, ze wzruszeniem oczekując wzejścia słońca. Obłoki grały całą gamą barw: seledynowa, złota i różowa, błękitna i purpurowa rywalizowały ze sobą świetnością. W stronę Jasnej Góry uśpionymi ulicami miasta ciągnęły już gromadki pątników, przybyłych koleją. Jednym z chodników czołgał się biedny paralityk. Bartosiak wyruszył z noclegu już o godzinie 3.30 rano i wolno na desce posuwał się naprzód. Mijali go ludzie, obdarzając wzrokiem pełnym współczucia. Mijały rozśpiewane kompanie, a on wlókł się i wlókł cierpliwie naprzód. Pierwsze brylantowe strzały słońca ugodziły w klasztor. Zajaśniał cały, jak w glorii chwały. Złoty krzyż wieży rozgorzał milionem złotych iskier. Oczy kaleki wpatrzyły się w ten widok i zaszkliły łzami wzruszenia, a pierś poruszyło westchnienie pełne skruchy i miłości.
Wysoko wzeszła ognista kula słoneczna na niebo i miasto dawno się już ze snu zbudziło, gdy Michał doczołgał się do bram kościoła. Ruch przed świątynią był w pełni: grały orkiestry, kompaniami i grupami ustawieni przed zamkniętymi jeszcze bramami klasztoru ludzie wielbili pieśnią i muzyką Maryję. Tu godzinki śpiewano, ówdzie kapela grała „Kiedy ranne“, tam wznosiła się pieśń „Witaj Królowo", to nowa pielgrzymka przybyła, gdzieś znów słychać „Gwiazdo śliczna wspaniała”, a tam zebrana większa grupka, z zapałem dzierżąc w rękach kartki z nową pieśnią ku czci Maryi Częstochowskiej specjalnie napisaną, wdzięcznie nuci: „Zdrowaś… Częstochowska Panno Maryjo”.
Inwalida mozolnie zbliżający się do swego Uzdrowienia
Przed posuwającym się z trudem paralitykiem ludzie skwapliwie się usuwali, torując wolne przejście, a gdy otwarto drzwi kościoła, pomogli mu dostać się do Kaplicy. W Kaplicy Michała owiał czar świętego miejsca, w sercu jego wzmogło się uczucie wiary i ufności, że naprawdę wyjdzie stąd uzdrowiony. Wyszła prymaria. Paralityk słuchał jej z głębokim nabożeństwem, raz po raz zalewając się serdecznymi łzami i ciągle błagając z wiarą Cudowną Panienkę o uleczenie. Skończyła się pierwsza Msza święta; chory nie czuł żadnej ulgi. Rozpoczęła się druga Msza święta, sekundarią zwana, pątnicy śpiewali pobożne pieśni, Bartosiak śpiewać nie mógł, jakiś skurcz bolesny ściskał mu gardło, czuł się bardzo wzruszony i przejęty. Myślą i usty ciągle jedno w kółko powtarzał:
„Matko Najświętsza Cudowna Częstochowska, uzdrów mnie!“ — „Ucieczko grzesznych, ratuj!” — „Uzdrowienie chorych, okaż miłosierdzie!”
Naraz ciałem ukorzonego paralityka wstrząsnął okropny dreszcz, bezwładne nogi przeszyły jakby strzały ogniste i w chwili, gdy kapłan podniósł w górę Najświętszą Hostię, jakaś niewidzialna moc uniosła chorego, odpadły deszczułki od nóg, wróciła siła pierwotna. Michał został kompletnie uleczony. W kaplicy na widok jawnego cudu powstał krzyk, sercami ludzi targnął szloch dziękczynny. Płakali, wielbiąc miłosierdzie Maryi, i cisnęli się wszyscy do uzdrowionego. Wszak przed godziną zaledwie widzieli go wlokącego się z trudem, takiego biednego, złamanego cierpieniem kalekę. I oto teraz oczom wprost trudno uwierzyć! Leżą na posadzce deseczki, a on prosty, zdrowy i silny stoi, jak każdy z nich.
Po złożeniu dziękczynienia, udał się Bartosiak do zakrystii, gdzie o cudownym fakcie zeznanie złożył.
Na wieść o tym cudzie mieszkańcy Gostynina po czuli się głęboko wzruszeni, nawet żydzi, bijąc się w piersi, mówili:
„Wielki Bóg katolicki!”
Zob. Aleksander Łaziński OSPPE, Cuda i łaski zdziałane za przyczyną Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, wyd. 2, poprawione, Częstochowa 1938, s. 73-76.
